Strona główna Dodaj do ulubionych Napisz do nas
O nas|Aktualności|Galeria|Dziennik wypraw|Kontakt
   
Taternicki zimowy, 02.2015

1-7 lutego 2015 – zimowy kurs taternicki

Jakiś rok temu na wspólnej imprezce rzucam pomysł pójścia o krok dalej w naszej górskiej przygodzie – zrobić zimowy kurs wspinania w Tatrach. I o dziwo zarówno Symon i Marek są za, ale również nasze piękne żony też nie zgłaszają sprzeciwu. Tak, ale mówimy o perspektywie roku – mogą jeszcze 'nad nami popracować' ;).

Ja w ciągu tego roku cały czas planuję to wydarzenie – kompletuję sprzęt, pielęgnuję pozytywne nastawienie. Ostatecznie z kursu rezygnuje Symon – ciuła kaskę na murowane 4 kąty, trochę jest usprawiedliwiony J. Nad Markiem trzeba trochę pracy – ale w końcu jedziemy razem. Oczywiście znowu kurs organizujemy z Pawłem Koptą i ADUR – znamy się doskonale, wiemy czego spodziewać się od niego. Dołącza do nas Mirek z KW Kraków – dogadujemy się bardzo dobrze.

Jedziemy na Gąsienicową wcześnie rano w niedzielę (Marek po weselu w sobotę nawet nie bardzo wymięty) – do Betlejemki docieramy koło 11. Jesteśmy ostrzeżeni, że do wtorku Betlejemka będzie przepełniona – kursy turystyki zimowej. Jest kiepsko – ale jakoś do wtorku dotrwamy. Potem ma być luzik – Betlejemka właściwie dla nas. Zobaczymy.

Meldujemy się u Pawła – dzisiaj mamy do zrobienia wstępne zapoznanie się ze sprzętem, wbicie paru igieł, etc. Idziemy nad Czarny Staw, potem w kierunku Zmarzłego Stawu w rejon Laboratorium (proste żleby i małe lodospadziki). Pierwsze prowadzenie w żlebie, wbitych parę warthogów i igieł, wkręconych parę śrub, zjazd z Abałakowa. I tyle na dzisiaj. Zaskoczyła mnie ciekawostka – do zostawionych plecaków dobrały się wrony, potrafiły odpiąć zamek w moim plecaku i rozwlec rzeczy po śniegu (na szczęście nic nie znikło – nie było nic jadalnego). Nie wiedziałem, że to takie psuje. Wieczór w Betlejemce nie jest przyjemny – dziki tłum, nawet nie ma gdzie usiąść, śpimy na poddaszu – a tam (duży wiatr na zewnątrz) temperatura oscyluje wokół 0°C.

Dzień 2

Niestety pogoda nie jest dla nas łaskawa. W nocy napadało dużo świeżego śniegu, cały czas pochmurno i pada, wieje. Plan na dziś – Kocioł Kościelcowy, i dwie krótkie drogi – Kochańczyk i Kliś. Paweł na wstępie mówi, że dzisiaj mamy zobaczyć w jakich warunkach nie idzie się na wspin. Już samo podejście – choć krótkie – jest dość męczące. Nawet przejście przez Czarny Staw to brodzenie w głębokim, nieprzetartym śniegu. Farciaże Paweł i Mirek podjeżdżają na skiturach.

Obie drogi zaczynają się tym samym pierwszym wyciągiem – prostym żlebem z asekuracją w trawkach i kosówkach. Kochańczyk w drugi wyciąg startuje w kominek, trzeci to proste wyjście na niewielką ściankę skąd schodzimy żlebem z powrotem do startu drogi. Prosto, łatwo i przyjemnie – wycena II. Pierwszy zespół to Mirek z Pawłem, drugi zespół prowadzę ja.

Kliś – po przejściu wspólnego wyciągu z Kochańczykiem zaczynają się schody. Drugi wyciąg to IV kominek. Nim dochodzimy do zacięcia, gdzie zakładamy stan, skąd jest start do zacięcia (V). W zacięciu trzeba się dobrze poustawiać, co przy mizernym jak na razie doświadczeniu z wspinaniem w rakach i z dziabkami nie jest łatwe. Ale jest pierwsza satysfakcja z pokonania trudności. Na górze dochodzimy w to samo miejsce, gdzie kończył się Kochańczyk – zejście tym samym żlebem, do Murowańca na pyszny obiadek. W schronisku siedzimy długo – by do Betlejemki wrócić jak najpóźniej – ostatnia noc na pięterku. Dzisiaj trochę mniej wieje – jest dużo cieplej.

Dzień 3

Jako, że ciągle pada, jest już trójka, prognozy kiepskie – schodzimy (Paweł cwany zjeżdża na turach) do Zakopca i jedziemy do Bialej Wody na lodospady. Nie wiedziałem, że łatwo dostępne jest tak fajne wspinanie w lodach. 15 minut spaceru z Łysej Polany i jesteśmy na starcie drogi.

Wbijamy się w lodospad w Małej Cisówce. Jak doczytałem na WWW.lodospady.pl: "Jest to zarazem jeden z dłuższych lodospadów w Dolinie. Jego trudności kształtują się na poziomie WI 3 i 5 przy nachyleniu dochodzącym do 85 st. Wspinacze zwykle pokonują lodospad na 2 lub 3 wyciągi w zależności od aktualnych warunków lodowych." My związaliśmy się już na wysokości drogi i zrobiliśmy drogę na 4 wyciągi. Po drodze do zasadniczego lodospadu pokonaliśmy jeszcze dwie mniejsze (kilkumetrowe) kaskady. Pierwsze dwa wyciągi prowadzi Marek, kolejne dwa – ja. Droga nie była trudna, trzeba tylko zaufać dziabce i rakom jeśli dobrze się je osadzi. Wspinanie czuć w łydkach i przedramionach – nogi stoją wyłącznie na przednich zębach, kiedy wkręca się śrubę – a niewprawnemu trochę to zajmuje – jedna ręka cały czas musi trzymać. Było pięknie – bardzo mi się podobało to wspinanie na lodach. Jeszcze na nie na pewno wrócę

Po wspinie uzupełniamy zapasy i dymanko do Betlejemki. Przed nami dzień restu.

Dzień 4

Rest – Mirek poszedł na turach w świeży puch. My z Markiem – z puchu (śpiwory) wygrzebaliśmy się późno (rzeczywiście jest w Betlejemce prawie pusto), nasze mgliste zamiary przespacerowania się chociaż do Czarnego nie przybrały żadnych bardziej realnych kształtów.

Dzień 5

W nocy znowu coś dosypało, nadal trójka, ale dzień przywitał nas słonecznie. Plan na dziś – środkowe żeberko na Granatach. Droga latem trójkowa z wariantem –V. Okazuje się, że my kończymy właśnie tym wariantem.

Na początek podejście – znowu wszystko zasypane i zawiane, a droga startuje wysoko. Ciężko idzie torowanie, zmieniamy się, ja znowu łamię kijek. W końcu dochodzimy do startu drogi. Mirek z Pawłem (jak zresztą zawsze) idzie pierwszy. Bierze na siebie czyszczenie drogi ze śniegu.  W naszym zespole Marek prowadzi pierwsze 3 wyciągi, ja ostatnie 3. Początek ma być teoretycznie łatwiejszy, niestety idzie nam cholernie powoli – czyszczenie zajmuje jednak bardzo dużo czasu. Zanim Marek wystartuje i dojdzie do pierwszego stanu mija naprawdę dużo czasu – jest mi porządnie zimno na stanie. Już od wczoraj łapie mnie przeziębienie – więc temperatura działa na mnie zdecydowanie szybciej. Chociaż ranek był bezchmurny, teraz coraz więcej chmur kłębi się nad głowami. Słońce tylko czasem prześwituje, nas właściwie nie grzejąc.

Te pierwsze 3 wyciągi latem dochodzące w wycenie do III, zimą są naprawdę sprężające. Zwłaszcza pod taką ilością śniegu. Trzeba dokładnie oczyścić teren zanim znajdzie się miejsce do przyasekurowania dziabą. Zwłaszcza na odcinkach graniowych gdzie latem w większości idzie się na tarcie.

Ostatnie 3 wyciągi to ciekawe wspinanie, zwłaszcza przedostatni wyciąg tzw. Zacięciem Kusiona –V, oraz ostatni (Paweł wypuścił nas na V wariant) – kilka ruchów przewieszonego kominka, gdzie trzeba dobrze ustawić się i popracować nogami. Bardzo mi się podobała ta droga.

Niestety – tempo wspinania + długość podejścia złożyły się na to, że kończymy już o zmroku, dodatkowo w chmurach i padającym śniegu. Znowu dupówa. 4 szybkie zjazdy i jesteśmy przy plecakach. Jest już ciemno, śnieg sypie mocno – idziemy z detektorami lawinowymi zachowując duże dostępy by minimalizować ryzyko odpalenia lawiny. Mocno zmęczeni (przynajmniej ja) wracamy do Murowańca, tu obowiązkowy obiadek (zestaw dnia) – ależ ostatnio pysznie tu gotują. A może to głód powoduje, że cokolwiek byśmy zjedli będzie super?

Dzień 6

Na dzisiaj mamy w planie krótszą i łatwiejszą drogę – Drogę Potoczka. Podejście też ma być zdecydowanie krótsze.

Znowu idziemy nad Czarny Staw, tutaj odbijamy w prawo w kierunku Czuby nad Karbem. Droga Potoczka wyceniona jest na III+. Teoretycznie. Ale ze względu na przebieg części wyciągów po kosówkach i żlebach poszliśmy zgodnie z schematem chyba tylko pierwszy i ostatni wyciąg. Pozostałe Paweł mówił – "normalnie droga idzie w ten śnieg,  ale nie będziemy się kopać, idź tam…". No i szliśmy – ale było dość trudno – moim zdaniem znacznie więcej niż III. Przedostatni wyciąg zrobił Paweł i zostawił na nim przeloty. Ja prowadziłem drugi zespół, i powiem szczerze, że na kilku metrach z trawersu z bardzo słabymi chwytami nie czułem się komfortowo – ale nie po to przyszedłem. Znowy dużo walki, kończymy na szlaku na Kościelec. Pozostaje nam jeszcze zejście żlebem z Karbu do Czarnego Stawu – cholernie psychiczny kawałek. Jest kilka śladów turowców, jeden ślad osoby podchodzącej. Robimy z Markiem bardzo duże odstępy i schodzimy. Jest trójka, od 6 dni pada z wiatrem. Paweł jest już na dole (zaczęli wcześniej, doszli do nart i zjechali) – kieruje nas tak, by minimalizować ryzyko (albo ma działać na naszą psychę ;). Szczęśliwie jeszcze za dnia docieramy do Murowańca.

Dzień 7

Mamy sobotę, ustaliliśmy z Pawłem, że dzisiaj ma być miło, łatwo i przyjemnie. A, i jeszcze krótko – tęskno nam już do naszych kochanych żon.

Wybór pada znowu na Kocioł Kościelcowy – Droga Niemca. Podejście dość krótkie, przez Czarny Staw (pierwszy raz) idziemy udeptanym szlakiem – nic w nocy nie dopadało ani nie dowiało. Podchodzimy na kraniec stawu – i tu zaczyna się brodzenie. Śniegu tyle, że w większości idziemy po kolana, często po uda w śniegu. Mirek i Paweł na nartach. My z Markiem na nogach. Ja jestem porządnie przeziębiony, Marek torując trzyma dość dobre tempo. Śnieg jest puszysty – i mimo głębokości zapadania nie jest trudno. Zmieniamy się na prowadzeniu – kilkadziesiąt metrów jest podobnie, lecz w pewnym momencie nagle śnieg zmienia swój charakter. Mimo, że idziemy nadal tym samym stokiem, nie zmieniając nachylenia, ekspozycji etc śnieg nagle staje się mokry i bardzo ciężki. Ten sam krok zabiera zdecydowanie więcej sił. Co więcej – wiemy, że weszliśmy w terem z dużą ilością śniegu o zdecydowanie większej masie napierającej na śnieg poniżej lżejszy i mniej związany. Tempo zdecydowanie spada. Paweł jest już na górze, ale widząc nasze problemy toruje nam drogę z góry. Podobnie jak my jest bardzo zdziwiony tym śniegiem, nikt z nas nie potrafi sobie tego wytłumaczyć. Ale w końcu dochodzimy – udaje się.

Wbijam się – a właściwie Mirek. Jakoś dzisiaj już wszystkim idzie ciężko i powoli. Ja nie mam ochoty na prowadzenie – samopoczucie z powodu choroby mam kiepskie. Przed nami tylko 3 wyciągi, ale ostatni ma być rześkie –V. Pierwsze dwa wyciągi w większości po trawkach, wspinanie dwójkowe – dużo czasu tracimy na czyszczeniu drogi ze śniegu. Nic wielkiego. Natomiast ostatni wyciąg to mikstowe pięć minus. Pierwszy idzie Mirek, ma do pokonania kilka metrów skalnego terenu. W pewnym momencie w trudnym miejscu próbując uporządkować dziabki (chyba zamotała się lonża) odpada, zalicza 2-3 metrowy lot i całe szczęście ląduje na plecach na półce pełnej śniegu. Nic mu się nie dzieje – ale takiego lotu w tych warunkach – nie zazdroszczę. W tym samym miejscu  Marek ma duży problem z poustawianiem się i zrobieniem kilku kolejnych ruchów. Jako, że stan jest 2-3 metry niżej obserwuję jego walkę. Zaraz ja startuję – ale idę na drugiego. To zupełnie inne wspinanie. Największy problem mam ze zdjęciem asekuracji w trudnych miejscach. Kość tak się zatarła, że potrzebuję kilku minut i bloka na jej wyjęcie.

Kiedy docieram do stanu okazuje się, że Mirek miał już dość wspinania na dziś – nie dziwię się. Zjechał do podstawy ściany. Nam Paweł proponuje, by zamiast robić stąd zjazd podejść jeszcze jeden wyciąg do zakończenia Klisia, i tam zejść tym samym żlebem co ostatnio. Prowadzę właściwie bez przelotów (pewnie I, ale z dużą ilością śniegu, więc czujnie) ostatni wyciąg. Stąd zejście – i koniec naszej przygody z zimowym wspinaniem. Na dzisiaj!

Było super, mam nadzieję, że to tylko wstęp do dalszego wspinania zimowego w naszym wykonaniu. Teraz tylko praca nad Symonem, by się szybko wyekwipował i dołączył do nas.

Pawłowi dziękuję za wspaniały tydzień i dużą porcję wyrozumiałości – jak zawsze. Szkoda, że to chyba ostatnie co mogliśmy razem zrobić. Chociaż – może coś na północnej ścianie Eigeru będzie następne ;)

Trochę zdjęć w galerii

Luk 

Dodaj komentarz
TAK
1476
NIE
1439
Czy ten artykuł był dla Ciebie ciekawy?
Aby oddać głos, kliknij na rączkę
Aktualnie brak komentarzy!
GADABOUT.PL
projekt i wykonanie m3.net

Ta strona używa plików cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Zamknij